Cześć!
Na samym początku chciałbym uprzedzić, że nigdy nie prowadziłem żadnego bloga. Nie pałałem się też nigdy pisaniem i (jak dotychczas) nie zdradzałem żadnych oznak literackiego geniuszu. Jednak jak to się mówi: "nie od razu Rzym zbudowano" i mam nadzieję, że czytanie tego co tu powymyślam okaże się dla was wykonalne, a w miarę upływu czasu może nawet przyjemne. Pozdro! ;)
W pierwszym poście na moim blogu chciałem się skupić na czymś dużym. Wiadomo, chęć startu z grubej rury, przy czym określenie "grubej" pasuje tutaj idealnie. Wybór musiał paść na moją półroczną przemianę, ponieważ to dotychczas moje największe osiągnięcie jeśli chodzi o budowanie własnej, wymarzonej sylwetki. Ten kto ma mnie w znajomych na facebook'u być może widział mojego posta, którego wstawiłem pod koniec lipca. Pokazuje on moją przemianę na przestrzeni 10 miesięcy z "tłustego miśka" do "super ciacha" (ach, skromność). To m.in. pozytywny feedback jaki otrzymałem od wielu znajomych skłonił mnie do zrobienia czegoś więcej. No i proszę, oto więcej. :)
"miś"-->"ciacho" |
We wcześniej wspomnianym poście napisałem, że okres redukcji tkanki tłuszczowej rozpocząłem na przełomie listopada i grudnia, że w najgorszym okresie ważyłem 83,5 kg, oraz, że niestety nie mam zdjęć, które upamiętniają ten wspaniały czas i nadają się na wstawienie do internetu. No więc po wnikliwym przeszukaniu zapomnianych zakamarków dysku mojego komputera wygrzebałem jedno, które po małym przycięciu nadaje się jako tako.
Grudzień 2013 - 83,5 kg |
Dla porównania przedstawiam najnowsze.
17 Sierpnia 2014 - 70 kg |
Ok, koniec przechwałek, czas na konkrety.
Historię o tym dlaczego przytyłem, doświadczenia jakie z tego wyniosłem i górę porad jak NIE doprowadzić się do takiego stanu zostawię sobie i wam na później. Dzisiaj opiszę tylko okres chudnięcia, czyli redukcji, przy czym cały wpis podzielę na części, które będę publikował co jakiś czas (nie wiem jeszcze co ile). Dzisiaj skupię się na diecie, później na treningu, a ostatni wpis poświęcę narzędziom i sposobom monitorowania postępów które stosowałem. Planowałem zawrzeć to wszystko w jednym poście, jednak jak sami zobaczycie wyszło tego dość sporo.
Jak się za to zabrać?
Chciałem schudnąć, miałem dosyć patrzenia na siebie w tym stanie. Od zawsze chciałem wyglądać dobrze i być zadowolonym z siebie, ale sposób który obrałem by to osiągnąć zawiódł na całej linii. Brak wiedzy i zła interpretacja tej którą otrzymywałem sprawiły, że trzeba było zacząć od naprawienia błędów które popełniałem przez cały rok 2013. Zacząłem więc od:
I) zmiany podejścia - wyznaczyłem sobie cele długofalowe i krótkofalowe, czyli takie których osiąganie urozmaicało mi czas potrzebny do osiągnięcia celu głównego. Moim celem głównym było ujrzeć na wadze 70 kg, oraz żeby osiągnąć tę wagę w średnim tempie 0,5 kg tygodniowo. Dlaczego? Ponieważ takie tempo uważane jest za optymalne w kontekście utraty tkanki tłuszczowej względem utraty masy mięśniowej (wiadomo mięśni chciałem zachować jak najwięcej).
II) ustalenia ilości kalorii, którą potrzebuje mój organizm - pewnie wielu z was w tym momencie wzdycha z niezadowoleniem, że jednak nasz kolega Adam nie ma magicznej różdżki za której sprawą ciało zmienia się z oblanego tłuszczem w ciało Dwayne'a Johnsona, czyli świeżo upieczonego Herculesa. Ale uwierzcie, liczenie kalorii to jest najgorsza rzecz jeśli chodzi o odchudzanie, a mimo wszystko nie jest AŻ TAK ZŁA. Po prostu zazwyczaj mało wygodna, niemniej w moim przypadku konieczna. Ja do obliczenia mojego dziennego zapotrzebowania kalorycznego użyłem kalkulatora z TEJ strony, a do wyliczania kalorii produktów, oraz budowania planu dnia TEJ strony.
III) ustalenia ile potrzebuję kalorii by chudnąć - to już proste. Jeśli potrzebuję 3000 kcal żeby utrzymać wagę, to teoretycznie mojemu ciału wystarczy 2900 kcal żeby zaczęło korzystać z zapasów tłuszczu i zacząć chudnąć. Jest to jednak kwestia indywidualna i wymaga sprawdzenia na sobie jaki deficyt względem tego co pokazuje kalkulator sprawia, że zaczynamy tracić na wadze. Muszę też ostrzec, że obcięcie ZBYT dużej ilości kalorii już na samym początku z podejściem pt.: "mniej zjem, szybciej schudnę" będzie dużym błędem. Bezsensowne, szybkie zrzucanie wagi wcale nie sprawi, że będziemy wyglądać atrakcyjnie, a przecież o to nam chodzi. Poza tym podczas odchudzania metabolizm zwalnia, oznacza to, że w okresie redukcji musimy stopniowo zmniejszać ilość kalorii którą spożywamy, ponieważ organizm adaptuje się z czasem do warunków jakie mu sprawiamy i przestajemy chudnąć. Więc pod koniec redukcji, albo nawet wcześniej może okazać się, że chodzimy głodni. Tego chcemy uniknąć, dlatego z kalorii rezygnujemy ostrożnie, nie na przysłowiowego "chama". Chyba, że zamiast jeść trochę mniej wolimy trochę więcej poćwiczyć, ale o tym kiedy indziej. ;)
Kiedy wiemy już ILE powinniśmy jeść pozostaje kwestia tego CO jeść. Ja stosowałem dietę o wiele mówiącej nazwie: "Jedz co chcesz, wyglądaj jak chcesz", lub jak kto woli w oryginale: "If it fits your macros". Część z was być może nie wyrabia w tym momencie ze śmiechu, ponieważ dieta ta posiada tyle samo zwolenników co przeciwników (i naprawdę pokaźną grupę hejterów), ale to jest sposób który ja stosuję i na mnie się sprawdza. Temat tej diety zasługuje na oddzielny post, więc napiszę po prostu, że jeśli zgadzała mi się liczba ustalonych kalorii w ciągu dnia, to nie przejmowałem się za bardzo skąd się one biorą (poza białkiem, które starałem się mniej więcej zawsze dostarczać w ilości 1,6 g na kg masy ciała). Brzmi to oczywiście jakbym żywił się samymi fast-foodami. Zdarzały się, nie ma sensu zaprzeczać, oto dowody;), lecz chodzi bardziej o to, że kiedy miałem ochotę na białe pieczywo to nie wpychałem na siłę ciemnego, bo przecież zdrowsze i więcej błonnika. Kurczak się znudził? Wołowina i wieprzowina tylko czekają (ryby też!). Ryż się przejadł? Można go zastąpić makaronem, ziemniakami albo pyzami. Opcji jest dużo, a ja lubię jeść. Nigdy nie chciałem być niewolnikiem drakońskich diet, bo wiedziałem, że nie dałbym rady w nich wytrwać. A nawet jeśli dałbym radę, to nie warto się tak męczyć. Wszystko jest dla ludzi, chodzi o to, żeby znać umiar i nie przesadzać. Nie trzymać się kurczowo schematów, ale też nie łamać ich jak popadnie, bo wtedy ustalanie ich nie ma sensu. Z głową!
CDN ;)
III) ustalenia ile potrzebuję kalorii by chudnąć - to już proste. Jeśli potrzebuję 3000 kcal żeby utrzymać wagę, to teoretycznie mojemu ciału wystarczy 2900 kcal żeby zaczęło korzystać z zapasów tłuszczu i zacząć chudnąć. Jest to jednak kwestia indywidualna i wymaga sprawdzenia na sobie jaki deficyt względem tego co pokazuje kalkulator sprawia, że zaczynamy tracić na wadze. Muszę też ostrzec, że obcięcie ZBYT dużej ilości kalorii już na samym początku z podejściem pt.: "mniej zjem, szybciej schudnę" będzie dużym błędem. Bezsensowne, szybkie zrzucanie wagi wcale nie sprawi, że będziemy wyglądać atrakcyjnie, a przecież o to nam chodzi. Poza tym podczas odchudzania metabolizm zwalnia, oznacza to, że w okresie redukcji musimy stopniowo zmniejszać ilość kalorii którą spożywamy, ponieważ organizm adaptuje się z czasem do warunków jakie mu sprawiamy i przestajemy chudnąć. Więc pod koniec redukcji, albo nawet wcześniej może okazać się, że chodzimy głodni. Tego chcemy uniknąć, dlatego z kalorii rezygnujemy ostrożnie, nie na przysłowiowego "chama". Chyba, że zamiast jeść trochę mniej wolimy trochę więcej poćwiczyć, ale o tym kiedy indziej. ;)
Kiedy wiemy już ILE powinniśmy jeść pozostaje kwestia tego CO jeść. Ja stosowałem dietę o wiele mówiącej nazwie: "Jedz co chcesz, wyglądaj jak chcesz", lub jak kto woli w oryginale: "If it fits your macros". Część z was być może nie wyrabia w tym momencie ze śmiechu, ponieważ dieta ta posiada tyle samo zwolenników co przeciwników (i naprawdę pokaźną grupę hejterów), ale to jest sposób który ja stosuję i na mnie się sprawdza. Temat tej diety zasługuje na oddzielny post, więc napiszę po prostu, że jeśli zgadzała mi się liczba ustalonych kalorii w ciągu dnia, to nie przejmowałem się za bardzo skąd się one biorą (poza białkiem, które starałem się mniej więcej zawsze dostarczać w ilości 1,6 g na kg masy ciała). Brzmi to oczywiście jakbym żywił się samymi fast-foodami. Zdarzały się, nie ma sensu zaprzeczać, oto dowody;), lecz chodzi bardziej o to, że kiedy miałem ochotę na białe pieczywo to nie wpychałem na siłę ciemnego, bo przecież zdrowsze i więcej błonnika. Kurczak się znudził? Wołowina i wieprzowina tylko czekają (ryby też!). Ryż się przejadł? Można go zastąpić makaronem, ziemniakami albo pyzami. Opcji jest dużo, a ja lubię jeść. Nigdy nie chciałem być niewolnikiem drakońskich diet, bo wiedziałem, że nie dałbym rady w nich wytrwać. A nawet jeśli dałbym radę, to nie warto się tak męczyć. Wszystko jest dla ludzi, chodzi o to, żeby znać umiar i nie przesadzać. Nie trzymać się kurczowo schematów, ale też nie łamać ich jak popadnie, bo wtedy ustalanie ich nie ma sensu. Z głową!
CDN ;)
świetna przemiana
OdpowiedzUsuńrewelka, moja nowa inspiracja
OdpowiedzUsuńMega przemiana! :) Jestem pełna podziwu dla Twojej determinacji!
OdpowiedzUsuńPewnie, że obserwujemy! Właśnie dodałam. :)
Świetny wpis. (A ja myślałam, że ludzie z ładnymi ciałami tacy się rodzą :D) A tak na poważnie, bardzo do mnie przemawia to, co napisałeś. Głównie o planie długo- i krótkoterminowym. Skojarzyło mi się z artykułem, który ostatnio pisałam, na temat psychologii sportu, wyznaczaniu celów itd. Zapraszam zatem do siebie, na pewno dla każdego, kto zajmuje się sportem i dba o siebie, zapoznanie się z częścią psychologiczną będzie poprawiało efektywność treningów. http://taniecnarurze.wroclaw.pl/psychologia-sportu/
OdpowiedzUsuńPs. Serio, jakbym nie zobaczyła Twojego zdjęcia sprzed roku, to bym nie uwierzyła!
Dziękuję za miłe słowa, na pewno zajrzę jak znajdę chwilę ;)
UsuńPrzemiana genialna! Gratuluję i życzę dalszych sukcesów w doskonaleniu zarówno ciała i charakteru :)
OdpowiedzUsuń